Wiem,
że nie powinnam się chwalić tym, co mi nie wyszło, lecz ten placek wybitnie mi
się nie udał. Przepis został znaleziony w odwiecznym zbiorze mojej mamy.
Musiałam wypróbować ciasto, aby ocenić, czy zakwalifikować go do mojej
Niebieskiej Księgi Słodkości. Wyszła z tego kompletna klapa. Przepis na miodowe
placki przewidywał upieczenie sześciu blatów, na które ledwo wystarczyło
ciasta. Niektóre z moich placków miało wentylację i prześwity. Wyszło, jak
wyszło. Liczyłam na to, że masa uratuje sytuację. Nie było szans. Po
raz pierwszy zetknęłam się z tym rodzajem masy. Do utartego masła dodawało
się syrop cukrowy. Nie chciało się to połączyć, a gdy już było widać światełko
w tunelu, masa znów się rozwarstwiała. Posmarowałam placek tym, co wyszło. I
jeszcze jedna istotna rzecz. Tym razem był to błąd ludzki, czyli mój. Gdy
upiekłam placki, okazało się, że nie zdążę ich przełożyć od razu.
Przeleżały wiec przez noc w lodówce. Zapomniałam jednak przełożyć warstwy
papierem. Ciasto skleiło się. Część udało mi się rozdzielić, a część nie
chciała puścić. Przełożyłam więc masą podwójnie zlepione płaty ciasta. W
smaku.. szkoda gadać. Cukier w placku, cukier w masie, nie czułam niczego
oprócz cukru. Teraz najlepsze.. Pod koniec dnia do kuchni przyszła moja mama.
Nie chciało jej się piec na niedzielę, więc z rozkoszą jej oczy wypatrzyły
nieudany placek. Ostrzegałam ją, że z ciastem było kiepsko, lecz nie miało to
dla niej znaczenia. Babcia placek zjadła, pochwaliła smak, wygląd i wzięła
kilka kawałków na drogę powrotną na parter. Wniosek – uważajcie na wilczy głód
i nadmierny pociąg do cukru, bo sami się zdziwicie, co będą w stanie
pożreć wasze wygłodniałe żołądki.