wtorek, 22 stycznia 2013

ZAKALEC, JAKICH MAŁO


Wiem, że nie powinnam się chwalić tym, co mi nie wyszło, lecz ten placek wybitnie mi się nie udał. Przepis został znaleziony w odwiecznym zbiorze mojej mamy. Musiałam wypróbować ciasto, aby ocenić, czy zakwalifikować go do mojej Niebieskiej Księgi Słodkości. Wyszła z tego kompletna klapa. Przepis na miodowe placki przewidywał upieczenie sześciu blatów, na które ledwo wystarczyło ciasta. Niektóre z moich placków miało wentylację i prześwity. Wyszło, jak wyszło. Liczyłam na to, że masa uratuje sytuację. Nie było szans. Po raz pierwszy zetknęłam się z tym rodzajem masy. Do utartego masła dodawało się syrop cukrowy. Nie chciało się to połączyć, a gdy już było widać światełko w tunelu, masa znów się rozwarstwiała. Posmarowałam placek tym, co wyszło. I jeszcze jedna istotna rzecz. Tym razem był to błąd ludzki, czyli mój. Gdy upiekłam placki, okazało się, że  nie zdążę ich przełożyć od razu. Przeleżały wiec przez noc w lodówce. Zapomniałam jednak przełożyć warstwy papierem. Ciasto skleiło się. Część udało mi się rozdzielić, a część nie chciała puścić. Przełożyłam więc masą podwójnie zlepione płaty ciasta. W smaku.. szkoda gadać. Cukier w placku, cukier w masie, nie czułam niczego oprócz cukru. Teraz najlepsze.. Pod koniec dnia do kuchni przyszła moja mama. Nie chciało jej się piec na niedzielę, więc z rozkoszą jej oczy wypatrzyły nieudany placek. Ostrzegałam ją, że z ciastem było kiepsko, lecz nie miało to dla niej znaczenia. Babcia placek zjadła, pochwaliła smak, wygląd i wzięła kilka kawałków na drogę powrotną na parter. Wniosek – uważajcie na wilczy głód i nadmierny pociąg do cukru, bo sami się zdziwicie, co będą w stanie pożreć wasze wygłodniałe żołądki.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz