Pewnego sobotniego wieczora naszła mnie
ochota na drożdżowe ciasto. Nie miałam już sił, aby czekać na wyrośnięcie, a
potem jeszcze je piec. Wstawiłam ciasto na noc do lodówki. W niedzielę rano zabrałam
się do pracy. Gdy drożdżówki były uformowane, odstawiłam je do ponownego
wyrośnięcia - przed pieczeniem. Blaszka znajdowała się na kratce kuchenki, a
piekarnik się nagrzewał. Aby nie marnować chwili, udałam się w tym czasie do łazienki.
Gdy mąż wybrał się do kuchni, zobaczył czekające drożdżówki i włączony
piekarnik. Szybko dodał dwa do dwóch i chytrze zapukał do drzwi łazienki.
–‘Kochanie – mówi – jak ty pieczesz drożdżówki, skoro zapomniałaś włożyć je do
piekarnika’. Zaśmiałam się pod nosem, a ponieważ rozpoznałam ten specyficzny
ton głosu, zaplanowałam mały rewanż. Czas rośnięcia ciasta zbliżał się ku końcowi.
Odpowiedziałam więc w podobnym tonie –‘Nie włożyłam ciasta do piekarnika.. Ale
ze mnie gapa. Zajmij się tym proszę. Gdyby nie Twoja spostrzegawczość, nie mielibyśmy
co jeść na śniadanie’. Mąż powrócił do kuchni i wykonał powierzoną misję. Do
tej pory sadzi, że to dzięki jego spostrzegawczości zajadaliśmy się pysznymi drożdżówkami.
A niech mu będzie..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz