Dziś naszły mnie rozważania religijne. W
drugi dzień Świąt dopadło mnie choróbsko. Najpierw ból gardła, chrypka, potem
stopniowo pozostałe objawy. Zaaplikowałam sobie dwa dni leżenia w łóżku i
stosowania wszelkich możliwych mikstur zdrowotnych. Nie jeździłam ‘w gości’,
nie byłam też w Kościele. Potem nadszedł Nowy Rok, a ja nadal udomowiona. W
kolejną niedzielę też darowałam sobie uczestnictwo we Mszy Św., ponieważ mimo,
że lepiej się czułam, nadal miewałam ataki kaszlu. Pomyślałam wtedy o tych
wszystkich osobach, które nie świętują Niedzieli. Jak w takim wypadku
wyglądałby mój dzień? Wstaję rano, i co? Do pracy się nie idę, ale mam do
ogarnięcia trójkę dziewczyn i leniwca. Sumienie mnie nie ogranicza, więc jeśli
mam pełny kosz ciuchów w łazience, to robię pranie. Jeśli nie sprzątałam dzień
wcześniej, biorę się za mop i odkurzacz. Dzieciaki też zawsze coś porozrzucają,
nie ma na nie mocnych. Masakra. I tak przez siedem dni w tygodniu?
Współczułabym samej sobie w takiej sytuacji. Od kilku już lat staram się
świętować w Niedzielę. Msza Św. jest obowiązkowo, ale do tego nie chadzam do
sklepów po zakupy (choć czasami toczyłam spór wewnętrzny, gdy małż akurat w
niedzielę zechciał zabrać nas do galerii). Nie robię też generalnych porządków,
nie włączam odkurzacza. Tylko mycie garów i szybkie ogarnięcie tematu. I jest
mi z tym dobrze. Cieszę się, że jest ta Niedziela, że mogę ten dzień spędzić w
nieco innej atmosferze, niż pozostałe sześć. Jest jak za dawnych czasów: w
sobotę trzeba wysprzątać dom przed niedzielą. U mnie dodatkowo dochodzi
sprzątanie w poniedziałek – po Niedzieli.
*Tekst zawiera 100% subiektywnej opinii.
Sobota po staropolsku: szarlotka upieczona i kogut na rosół oskubany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz